Dopóki nie zaczęłam szkolić tradycyjnie i byłam jedynie mniej lub bardziej aktywnym uczestnikiem szkoleń, praca trenera jawiła mi się jako nieustające źródło satysfakcji i splendoru. Wszak przekazywanie wiedzy, uczenie kogoś, bycie mentorem (nie mylić z aktualnym trendem mentoringu) i prowadzenie adepta przez zawiłości omawianej merytoryki to praca z misją i na dodatek w świetle jupiterów. Nieźle karmi ego. Kiedy pojawiła się potrzeba prowadzenia przeze mnie szkoleń, a ja nabrałam pewności co do swojej wiedzy i umiejętności jej przekazania – stało się i zaczęłam prowadzić warsztaty. Pierwszy zachwyt minął wraz z pierwszym dniem szkolenia. Oprócz potwornego bólu nóg, pojawiły się też refleksje dotyczące nie tylko układu prezentowanych treści, programu i ćwiczeń, ale i zachowań i dynamiki grupy, sposobów angażowania uczestników, reakcji pojedynczych osób i wpływu tych reakcji na grupę. Nabrałam dużej pokory w stosunku do wymagań, bo przekonałam się na własnej skórze, że aby dobrze poprowadzić warsztat, trzeba się nieźle nagimnastykować i niewiele ma to wspólnego z brokatem i politurą, którą widać z zewnątrz.
Ostatnio doszły do tego wyzwania związane z realizacją warsztatów na platformach online. Patrząc na tą wymuszoną pandemią zmianę myślę, że rola trenera i jej rozumienie powinny zostać przeformułowane w kilku kluczowych obszarach, istotnych z punktu widzenia prowadzenia procesu rozwojowego online. Głównym czynnikiem, który to inne spojrzenie wymusza jest ogromna wielozadaniowość, z którą muszą się trenerzy online mierzyć. Można oczywiście kąśliwie komentować, że powinni się zainteresować technologiami już dawno, że e-learning już przecież funkcjonuje u nas ponad 20 lat, że w zasadzie sami są sobie winni, bo nie interesowali się tym wcześniej etc. Widziałam takie komentarze na forach, osobiście uważam je za szkodliwe i niesprawiedliwe. Do marca zeszłego roku nic nie zapowiadało sytuacji, w której wszystkie szkolenia stacjonarne stracą rację bytu i przeniosą się do online. Naprawdę nie wszyscy muszą być technologicznymi geek’ami i pomiędzy jedną a druga kawą robić onliny i stawiać platformy. Mam też taką refleksję, że na taką zmianę, o takiej skali nie byliśmy gotowi również i my – e-learningowcy. Za chwilę będziemy widzieli skutki tego nieprzygotowania na rynku, mierzone ilością słabych projektów, nietrafionych inwestycji w e-learning, zniechęconych klientów i znudzonych odbiorców.
Ta wielozadaniowość pracy trenera online wynika z konieczności równoczesnego zarządzania kilkoma aspektami prowadzonych szkoleń. To z jednej strony konieczność wyboru adekwatnego narzędzia (platformy) do przeprowadzenia warsztatu, wynikająca z analizy celów szkoleniowych i specyfiki grupy. Kolejna sprawa: bezawaryjne posługiwanie się i wykorzystywanie technologii (platformy szkoleniowej i zasobów elektronicznych oraz kanałów komunikacji) połączone z umiejętnością skutecznego wsparcia technicznego uczestników sesji. Nowa rzecz dla trenerów, do tej pory szkolących tradycyjnie: znajomość metodyki budowania treści online, jej atomizacji, rozplanowania elementów, projektowania interaktywności. Do tego dochodzą zaawansowane umiejętności budowania zaangażowania uczestników procesu, w oparciu o dostępne funkcjonalności narzędzia. No i last but not least - konieczność bycia ekspertem w dziedzinie, z której się szkoli.
Jak na jedną osobę, chyba całkiem sporo wymagań i wyzwań. Sporo też przestrzeni do edukacji samych trenerów, wymiany doświadczeń i wyciągania wniosków z sukcesów i porażek. Trzymam kciuki za powodzenie tej transformacji.